środa, 6 czerwca 2018

Złe licho nie śpi...

Nie każda podróż jest łatwa... tym razem aktualna właśnie do takich nie należała. Wszystko szło nie po naszej myśli. W sumie od samego początku było źle. Na każdym polu naszego życia coś było nie tak. W domu było istne piekło na ziemi. Nasz największy skarb był w szpitalu, przyszedł mandat, ze współlokatorem nie szło się dogadać, ja wróciłam chora, z pracą nie było wesoło... brakowało jeszcze by Adrian się rozchorował i by samochody się popsuły. Praktycznie do samego końca nie wiedzieliśmy czy lecimy na ten urlop mimo kupionego już biletu oraz opłaconych już noclegów na miejscu i parkingu na lotnisku. Postanowiliśmy, że jednak lecimy. Wszechświat jednak do samego końca mówił nam, że jednak nie...

w samolocie

Gdy już wszystko się poukładało i postanowiliśmy, że urodziny Adriana jednak spędzimy zgodnie z planem wszystko nam udowadniało, że się mylimy. Jako, że z samego rana byliśmy już w okolicy naszego lotniska postanowiliśmy nie wracać do domu by znów o 13.30 jechać w tym samym kierunku. Uznaliśmy, że ten czas spędzimy gdzieś w okolicach- zobaczymy coś nowego.

Tak też się stało. Jako, że w tym dniu nie mogliśmy pojechać do parku Donington gdyż był tam organizowany festiwal "Download" udaliśmy się do miejscowości Castle Donington oddalonej od lotniska o 3 mile. Mieścina strasznie mała - jednak pełna uroku. Samo historyczne centrum można przejść w 5-10 min. Poszliśmy praktycznie we wszystkie możliwe kierunki. Zjedliśmy świetne english breakfast podane w bułce, byliśmy w sklepie. Zostało nam jeszcze 1,5 godziny do odjazdu na parking więc postanowiliśmy posiedzieć w aucie. Jako, że moja bateria w telefonie zdążyła się rozładować aż o 30% Adrian uznał, że mogę ją podładować przez usb z przekręconego w stacyjce auta. Zapomnieliśmy jednak wyłączyć wszelkie inne urządzenia które by pobierały prąd i tym sposobem przeleżeliśmy ten czas. Około 14.00 uznaliśmy, że jedziemy już na lotnisko, wsiadamy z przodu, przekręcamy kluczyk... i NIC!!! No to pięknie- rozładowaliśmy akumulator w samochodzie akurat kilka godzin przed odlotem! Adriana mało krew nie zalała- a ja pierwszy raz w życiu zamiast panikować to zaczełam się śmiać. To już był szczyt!

Jedyne rozwiązanie- szukać pomocy gdyż nie możemy zostawić samochodu na niestrzeżonym parkingu przez tydzień czasu! Pobiegłam do najbliższego sklepu i opisałam naszą sytuację, mężczyzna skierował nas do mechanika znajdującego się na końcu ulicy. Tam dokładnie to samo. Ten dobry człowiek zostawił wszystko czym się aktualnie zajmował i pojechał z nami. Wziął kable i bum! Po sprawie! Samochód odpalony, można jechać na lotnisko. Kamień z serca!

Spodziewaliśmy się jeszcze jakiś niespodzianek przed samym wylotem- jednak nie. Odprawa wyjątkowo płynnie, tania woda na bezcłowym, zimne piwo w barze i wylot o czasie. Brawo East Midlands!

Sam powrót na Majorkę po 6 latach nie jest łatwy. Nie wiem czego się spodziewać. Była to moja pierwsza turystyczna miłość, pierwsze zauroczenie morzem i palmami. Zdjęcie z Formentoru dalej uważam za jedno z najpiękniejszych i ciągle wisi na ścianie w salonie. Zastanawiam się czy ta wyspa dalej zostanie u mnie numerem jeden czy po tylu odbytych podróżach wrócę zawiedziona, że wcale tak cudnie nie jest.

A co jeszcze wydarzy się na wakacjach? Jakie licho na nas czeka? Czy rzeczywiście mieliśmy z jakiegoś powodu nie lecieć? Wszystko się okaże! :)

Na przekór światu- skoro bilet kupiony to w drogę!


Więcej o podobnej tematyce znajdziecie poniżej:

Brak komentarzy: